Podobno 21 grudnia ma być koniec świata, ale nie obchodzi mnie to. W tym momencie myśli zaprząta mi ktoś inny. Czuję, że coś się zaraz stanie, coś się skończy, usłyszę słowa, że to koniec. Nie mogę pozbyć się wrażenia niepokoju i strachu, że on zaraz się rozmyśli i postąpi ze mną tak jak rok temu. I nie wiem co mam robić, bo niby wszystko jest nam zapisane, albo i nie...
Chciałabym się wreszcie poczuć bezpiecznie.
Zakochanie się jest strasznym stanem, to coś w rodzaju ciężkiej choroby psycho-somatycznej. Taki zakochany przeżywa różne stany emocjonalne, od euforii po deszczu pocałunków, smutku z tęsknoty, niepewności czy zadzwoni, obawy co dalej i czy on coś do mnie czuje, a może on kogoś ma?, wściekłości, żalu za krzywdy wyrządzone w przeszłości, rozczarowania gdy okazuje się że obiekt westchnień nie jest taki święty jak się przedstawiał.
I po co to wszystko? Zszarpane nerwy, kołatanie serca, motyle w brzuchu, żołądek w gardle, brak apetytu to tylko część z objawów stanu zakochania.
Dziwnie to natura wymyśliła, że dobrowolnie chcemy by nas to spotkało...
Dopadł mnie kryzys, marazm, niemoc totalna.
Tak wiem, ten blog miał być poświęcony szczęściu i jak się zmienić żeby je osiągnąć. Niestety w tej chwili znowu dopadły mnie zawirowania uczuciowe i nie wiem jak będzie. Wszystko to z czego się leczyłam przez ostatni rok wróciło, a w głowie mam jedynie zamęt i niepewność.
Chciałabym to wszystko przespać...
Dzisiaj ekspresowo- żyję, żyję, a w głowie mam plany na kilka nowych postów. Chciałabym wam opisać moje wrażenie z "Prezydentek", powiedzieć gdzie we Wrocławiu można poczuć się jak na Kubie i o moich przygotowaniach do następnej podróży :)
Jesienna pogoda sprawia, że pielęgnacja naszej urody musi być trochę inna niż w lecie. Teraz skóra jest bardziej narażona na wysuszanie, pierzchnięcie i zaczerwienienie, a dodatkowo trzeba ją odnowić pod lecie.
Oto moi kosmetyczni faworyci:
Jesień to trudny czas dla moich dłoni i tylko krem z Neutogeny jest w stanie mi pomóc, natychmiastowo nawilża i koi suche ręce, a regularnie używany sprawia, że wyglądają świetnie. Wypielęgnowane dłonie super wyglądają w oprawie krwisto- czerwonych paznokci :) (miss sporty 400)
W śród moich ulubieńców znalazł się też duet :peeling do twarzy Kolasyny i krem Effaclar duo La Roche-Posay, dzięki nim moja cera wygląda świeżo, promiennie, bez "niespodzianek".
Ostatnim ulubieńcem jest tusz do rzęs, miss sporty, studio lash instant volume; określając jednym słowem powiedziałabym, że jest rewelacyjny. Do jego zalet należy świetna gumowa szczoteczka z odpowiednio gęstymi igiełkami, a czarny kolor tuszu ładnie podkreśla rzęsy i co ważne nie osypuje się. Kosztuje ok. 12 zł, a jakość można śmiało porównać z Max Factor Masteriece lub Maybelline.
Zaznaczam, że nie jestem krytykiem teatralnym ;)
W tamtym tygodniu zostałam zaproszona na sztukę Kristiana Lupy Poczekalnia.0.
Rzecz dzieje się na opuszczonym dworcu kolejowym, na którym w dziwnych okolicznościach ląduje kilku pasażerów. Właściwie podobnie jak w fabułach opartych na temacie "rozbitków na bezludnej wyspie", bohaterowie nie mają gdzie uciec. Zaczynają się sobie zwierzać, wywalać brudy, wkurzać na siebie, manipulować...Całość sztuki okraszona jest niezliczoną ilością przekleństw (co po przedstawieniu mój towarzysz skwitował stwierdzeniem " Ale się ukulturalniliśmy ;)")
Sztuka trwała 180 minut, przy czym pierwsza część trochę mi się nużyła, za to druga chyba żeby pobudzić widza obfitowała w mocne sceny. Mogliśmy obejrzeć rozbierającą się, a potem ganiającą z gołą pupą aktorkę. Po tym "doświadczeniu" ściągający spodnie aktorzy to był pikuś, jednak jak padły słowa, że jeden aktor ma drugiemu cytuję "zrobić loda" na scenie, zamarłam. Na szczęście się to nie stało.
Mam wrażenie, że reżyser chyba pomyślał, że nie tylko widzowie płci męskiej powinni być zadowoleni (obejrzeli przecież gołą babkę) i w końcowych minutach przedstawienia uraczył nas dosadną sceną, w której kobieta doprowadza faceta do erekcji.
Mój towarzysz (mocno religijny) chyba nie do końca wiedział, że takie sceny się pojawią i nie wiem czy go to nie zbulwersowało.
Podsumowując, tematy poruszone w sztuce były przedstawione pobieżnie i dość płytko. Mam wrażenie, że golizna miała zrekompensować początkową nudę i zaszokować widza.
Sztukę polecam koneserom bo raczej nie nadaje się na pierwszą randkę ;)
Jestem przemarznięta, w pracy popsuły się kaloryfery, nos zamienił się w sopelek, a mózg mi zahiberenował, myślałam że wyzionę ducha i będą kolejną ofiarą mrozów w środku miasta. Z tego wszystkiego zaczęłam szukać w necie miejsc gdzie mogę się troszkę ogrzać. Moje myśli powędrowały w południowe rejony Europy...Portugalia, Madera, Hiszpania, Włochy, Malta, Wyspy Greckie. Wysłałam kilka międzynarodowych maili i mam nadzieję, że jedno z tych miejsc okaże się moją wiosenną podróżą.
Gdy na dworze śnieg watro rozgrzać się i powspominać słoneczne chwile spędzone w Chorwacji. Na takie okazje wspaniała jest przywieziona zza granicy pomarańczowa rakija :)
Zazwyczaj z podróży przywożę wina lub lokalne alkohole, które świetnie nadają się na prezent, ale i są niezastąpione w takie "zimowe " i trochę smutne wieczory.
Zastanawiam się czy ten Rak, o którym ciągle myślę, jest warty tej tęsknoty?
W swoją pierwszą całkowicie samotną podróż wyruszyłam w te Święta Wielkanocne do Izmiru w Turcji. Wszyscy moi znajomi i rodzina pukali się w czoło i zastanawiali jak ja sobie poradzę. W sumie z perspektywy czasu podróż ta była szalona, ale dała mi więcej pewności siebie niż cokolwiek innego. Udowodniłam sobie i innym, że potrafię, że nie jestem kruchą istotką, którą trzeba się opiekować.
Pierwszy raz leciałam samolotem, a właściwie dwoma, później nocowałam na lotnisku w Izmirze w "towarzystwie" ortodoksyjnych Arabów, którzy dość dziwnie patrzyli na białą, samotną dziewczynę. W tym 3 milionowym mieście podróżowałam głównie metrem.
Następnie przypadkowo zapoznałam trzech mężczyzn z Polski (którzy wyglądali jak żywcem wyjęci z "Kac Vegas") i z nimi spędziłam fantastyczny tydzień szwendając się po zakamarkach miasta, stołując się w najprawdziwszych domowych tureckich knajpkach.
Po powrocie zapragnęłam więcej i więcej...
Zrodził się pomysł Chorwacji. Tym razem nie planowałam i nie organizowałam wszystkich szczegółów, ale zdałam się na biuro podróży. Pojechałam jednak sama i to była świetna decyzja. Potrzebowałam takiego oddechu- nic nie muszę, o nikogo się nie troszczę, jestem najważniejsza.
Gdzie następna samotna podróż? Zauroczona Bałkanami chciałabym wiosną zawitać do Czarnogóry, ale co z tych marzeń wyjdzie? kto wie...
Październik to miesiąc w którym króluje dynia.
W tym roku to warzywo pięknie obrodziło w moim ogrodzie. W prawdzie zebrane przeze mnie okazy nie dorównują 416-kilogramowej Trudzie, zwycięzcy Festiwalu Dyni, który odbywa się corocznie w Ogrodzie Botanicznym, ale za to mają wyjątkowy smak.
Dynia pięknie wygląda jako jesienna dekoracja parapetu w kuchni, oczywiście do czasu Halloween ;P
Po całym dniu w pracy nic nie przebije gorącej, aromatycznej "złotej zupy z dyni" :)
Znajomy zapytał mnie "po co jedziesz do Paryża?", odpowiedziałam mu " po inspirację".
Zawsze lubiłam malować i rysować, nawet kilka obrazów powstało... dlatego Paryż wydawał mi się idealnym miastem na szukanie weny, pewnej ulotnej chwili, którą chciałabym uchwycić, może dostrzec nowy kolor...
W Paryżu artystów można spotkać na każdym kroku, są wszędzie. Młodzi adepci malują rozłożeni ze swoimi paletami wzdłuż Sekwany. Pod Katedrą Notre Dame spotkałam pana, który za pomocą dwóch tubek z żółtą i czerwoną farbą wyczarował piękny obraz. Na Montmartre malarze wyłaniają się zza każdego rogu: portreciści i malujący pejzaże. Właściwie można obserwować wszystkie techniki świata.
Chciałabym mieć takie umiejętności jak oni, a na razie przyznaję, że coraz większą przyjemność sprawia mi fotografowanie :)
Mam nadzieję, że będę mieć więcej sił na pisanie postów. Ostatnio siedzę po godzinach w pracy i wracam strasznie zmęczona, ale wiem, że ten czas niedługo się skończy.
A tymczasem przychodzę do Was z pewną manifestacją, no może bardziej przesłaniem- marzenia trzeba spełniać!
Pamiętacie jak pisałam o nenufarach i Monecie? Będąc w Paryżu musiałam zwiedzić Museum d'Orsay :)
Sam budynek muzeum jest przepiękny, to przerobiony dawny dworzec kolejowy. W środku znajdują się najważniejsze dzieła impresjonistów. Ja oczywiście najbardziej "napaliłam się" na prace Moneta, ale i Renoir, Degas, Manet malowali przepięknie.
Tak jak przypuszczałam ich prace zrobiły na mnie kolosalne wrażenie, aż mi się trzęsły nogi ;)
W muzeum byłam tylko 3 godziny, a ostatnio odgrażałam się, że mnie siłą nie wyrzucą przed zamknięciem.... no cóż, uroki wycieczek ;)
Wyszłam z pewnym niedosytem, ale może to dobrze, jest powód żeby odwiedzić jeszcze raz Paryż :)
W muzeum nie można robić zdjęć, ale ja ukradkiem zrobiłam kilka ;)
Reprodukcja tego obrazu wiele lat wisiała u mnie w pokoju, mam do niej głęboki sentyment
Obiecane nenufary
Dla tych, którzy będą mieli okazję odwiedzić Museum d'Orsay mam trzy rady:
Koniecznie trzeba wyjść na taras na ostatnim piętrze, widok na Sekwanę jest rewelacyjny.
W knajpce na samym dole są przepyszne kanapki z tuńczykiem ;)
W sklepiku muzealnym można kupić bardzo ładne reprodukcje największych dzieł malarzy, w moje ręce wpadł "Bal w Moulin de la Galette" Renoira
Jak wiadomo w Paryżu nie ma wielkich szczytów, ale jest mnóstwo miejsc, na które warto wejść i rozkoszować się fantastycznym widokiem.
Na początek najwyżej, ale czy najlepiej? czyli Wieża Eiffela
widok z tarasu widokowego na "drugim piętrze"
widok z tarasu widokowego na "trzecim piętrze" czyli prawie 300 m.
Będąc w Museum d'Orsay nie mogłam sobie odmówić przyjemności wyjścia na taras. W muzeum było dość duszno więc chwila oddechu mi się należała, a widok na Sekwanę był rewelacyjny :)
Będąc w Paryżu trzeba triumfować na łuku ;) wejście na Łuk Triumfalny to nie lada wyczyn, trzeba pokonać kręte i dość śliskie schody. Mnie się udało :) Tylko z tego miejsca tak dokładnie widać ulice rozchodzące się w gwieździstym układzie.
Bardzo spodobały mi się Paryskie kamienice, a jeszcze bardziej ogrody na dachach.
Ostatnim miejscem na które watro się wspiąć jest wzgórze Montmartre, z którego rozpościera się pejzaż dzielnicy artystów.
Obiecałam post o Paryżu, jednak nie chcę wam po raz setny opowiadać o Wieży Eiffela czy o Wersalu. Dzisiaj chciałabym zabrać was w podróż po mieście w poszukiwaniu
Amélie Poulain. Amelia mieszkała na Montmarte, w niezwykle klimatycznej dzielnicy artystów.
Spacer po dzielnicy Montmarte zaprowadził mnie do miejsca gdzie pracowała nasza bohaterka. Od czasu filmu nic się tam nie zmieniło, dalej na zewnątrz stoją czerwone plastikowe krzesła, tylko frekwencja w środku jakby większa- stolik podobno trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem.
Mała kafejka, w której pracowała Amelia
Pamiętacie zdjęcie, które znalazła Amelia? Zrobione było w takim właśnie automacie na dworcu metra.
Samej Amelii nie znalazłam, ale dzięki niej odkryłam magię Paryża na Montmarte :)
Dawno nie pisałam, ale już jestem...
...śpieszę donieść, że wróciłam z Paryża i dopadła mnie depresja pourlopowa. Powroty do szarej rzeczywistości są takie trudne, sterty papierów i innych spraw czekają, a ja nie mam siły się do nich zabrać.
Na pocieszenie małe wspomnienie Paryża, miasta w którym można się zakochać
Mam nadzieję, że w następnych postach uda mi się opisać Wam miejsca w Paryżu, które warto odwiedzić :)
W ten weekend wybrałam się z koleżankami na wyprawę rowerową z Kamiennej Góry do Kolorowych Jeziorek położonych na terenie Rudawskiego Parku Krajobrazowego.
Dawno nie jeździłam na rowerze dlatego dystans prawie 16 km w jedną stronę był poważnym wyzwaniem, ale jakoś dałam radę. Relaks nad błękitnym jeziorkiem wynagrodził nam trudy podróży.
Tradycyjnie zamieszczam kilka zdjęć.
Poniżej purpurowe jeziorko, które pachniało siarką i wyglądało mało zachęcająco;)
Purpurowe jeziorko "Nadzieja"
Błękitne jeziorko przypominało trochę te z Chorwacji, tylko w skali mikro. Nad brzegiem była urocza polanka, na której urządziłyśmy sobie piknik.
Pokazy skoków do wody specjalnie dla nas :D
Błękitne jeziorko "Nowe szczęście"
Trzeciego jeziorka- zielonego o nazwie "Gustaw" nie widziałam . Bo tak to z facetami jest, że gdzieś się ukrywają ;P Później okazało się, że jest to jeziorko okresowe i być może wyschło.
Następnego dnia należał nam się relaks nad zalewem w Kamiennej Górze.
A teraz szykuję się do kolejnej podróży :) Do zobaczenia we wrześniu
Kilka miesięcy temu miałam możliwość uczestniczenia w zajęciach erotic dance.Pamiętam, że wyskoczyła na środek sali instruktorka ubrana w kabaretki, z twarzy wyglądająca jak dawna nauczycielka lub bibliotekarka, kazała nam się wić przed lustrem w pseudo-seksownym układzie. Przyznaje, że po takich zajęciach byłam mocno zniechęcona.
Miesiąc temu natrafiłam na ciekawą ofertę zajęć tańca na rurze i razem z koleżanką postanowiłyśmy jeszcze raz spróbować tego rodzaju treningu. Tym razem było inaczej, profesjonalnie przygotowane instruktorki w świetnie wyposażonej (w rury) sali, pokazały nam jak poruszać się naprawdę seksownie.
Uczestniczyłam w 2 zajęciach i byłam bardzo zadowolona :) Nauczyłam się kilku ciekawych zjazdów i drobnych akrobacji. Może nie jest to dyscyplina, którą chciałabym na co dzień trenować, ale mam nadzieję, że nowo nabyte umiejętności kiedyś mi się przydadzą ;)))
Jedną z moich ulubionych książek jest "Dziewczyna z perłą" Tracy Chevalier opowiadająca o kilku latach z życia malarza Johannesa Vermeera.
W ten weekend postanowiłam przeczytać jeszcze raz tą powieść, ale tym razem dogłębnie przyjrzeć się malarstwu Vermeera, które jest przedstawione w książce. Dzięki temu odkryłam jeszcze większą magię w tej historii.
Chociaż wiem, że opowieść przedstawiona w książce Tracy Chevalier, może być złożona z jedynie z domysłów, nie przeszkadza mi to. Wchodzę w tą historię cała, widzę kolory i odcienie płótna, czuję zapach oleju lnianego używanego do mieszania farb, razem z bohaterką odczuwam wszelkie emocje jakie nią targają.
Gorąco polecam tą książkę!
Polecam również obejrzenie ciekawego filmiku - wykładu z autorką Tracy Chevalier.
Lato w pełni, a ja postawiłam przedstawić Wam moich kosmetycznych ulubieńców lata. Zapytacie dlaczego teraz? Odpowiedź jest prosta- własnie dlatego, że lato trwa, a te kosmetyki pozwolą nam się nim cieszyć jeszcze bardziej.
Ulubieńcy lata
Mleczko do opalania Sun ozon SPF 30 (ok. 15 zł). Ochronił moją wrażliwą i białą skórę przed słońcem podczas urlopu w Chorwacji. Po zastosowaniu tego mleczka ciało wygląda na jędrne i zdrowe. Małym minusem jest zapach, ja w nim wyczuwam nutę męskich perfum. Nie zawiera parabenów.
Żel pod prysznic Isana Maracuja & Kokos (ok. 4 zł). Limitowana edycja, więc trzeba się śpieszyć. Zapach stworzony, aby uprzyjemniać letnie poranki pod prysznicem, taki słoneczny koktajl słodko - owocowy. Nie zawiera parabenów.
Balsam samoopalający Alverde (ok. 25 zł). Jest to najlepszy produkt tego rodzaju jaki kiedykolwiek miałam. Nadaje ładną, brązową opaleniznę. Jak już pisałam mam dosyć bladą skórę, a w tym roku dostałam naprawdę wiele komplementów- ooo jaka jesteś opalona! To zasługa tego kosmetyku. Zapach delikatny, ale po kilku godzinach od aplikacji, na skórze można wyczuć taki typowy samoopalaczowy. Skład jak przystało na kosmetyki Alverde jest bardzo naturalny. Nie zawiera parabenów.
Woda toaletowa Yves Rocher Plaisirs Nature Kokos & Ananas (20 ml - 19.90zł) . Fantastyczny zapach!!! Zakochałam się w nim od pierwszego powąchania. Jest soczysty, nie za słodki, nie chemiczny, idealny na lato. Jako, że jest to edycja limitowana, postanowiłam, że zrobię sobie zapasy, bo chyba się od tego zapachu uzależniłam ;)
No dobra, nie do końca w moim, ale zdecydowanie ulubionym we Wrocławiu. Mowa oczywiście o Ogrodzie Botanicznym UWr. Jest to cudowne miejsce, gdzie można przebywać godzinami i nie czuje się tam upływającego czasu.
Ogród ten pokochałam jeszcze na studiach, gdy na zajęcia szukałam drzewa, które pachnie czekoladowym ciasteczkiem, a i teraz lubię tam wracać. Zawsze zachwyca mnie coś innego, wiosną różaneczniki, kosaćce, magnolie; w lecie hortensje, niezliczone rodzaje traw i oczywiście nenufary :)
Zapraszam do ogrodu!
Jedząc moje ulubione lody miętowe przeglądałam album z malarstwem Claude'a Moneta i zainspirowały mnie jego nenufary.
Sam artysta mawiał "Potrzebowałem czasu, aby zrozumieć moje nenufary. (...) Zacząłem je hodować z czystej przyjemności, nie myśląc, że kiedykolwiek je namaluję". Jak ja się cieszę, że wpadł na ten pomysł oraz by ze swojego ogrodu uczynić studio do pracy. W ten sposób powstała jedna z najpiękniejszych kolekcji obrazów.
Postanowiłam poszukać swoich nenufarów...i znalazłam :)
Jeżeli będę mieć możliwość zwiedzić Muzeum d'Orsay, które posiada ogromne zbiory prac impresjonistów, myślę, że przed zamknięciem budynku nie wyjdę ;)
Wróciłam dzisiaj do domu ...a tu czekała na mnie miła niespodzianka :)
Przepyszne naleśniki ze śmietankowo-waniliowym nadzieniem, posypane cukrem pudrem, z kleksem czekolady, w otoczeniu borówek. Niebo w gębie!