lemon mint
Nie jestem przesadnie wierząca. Swoją postawę określiłabym jako wątpiącą, czasem poszukującą Boga.
Na spotkanie z Papieżem jechałam pełna sprzeczności i z poczuciem wewnętrznego buntu przeciwko Bogu, religii i kościołowi. Miałam wrażenie, że to "Oni" sprawili, że mój świat runął i jestem taka nieszczęśliwa. Po części oczywiście miałam rację, bo to kościół tak ukształtował mojego byłego chłopaka, a ja dałam się zwieść pozorom rozmodlenia, uduchowienia i ogólnej dobroci jaką powinien reprezentować katolik chodzący na wszystkie możliwe msze w okolicy. Zrozumiałam, że w powiedzeniu "modli się pod figurą, a diabła ma za skórą" jest czysta prawda, a ja będąca lekko na bakier z kościołem mam w sobie więcej moralności, dobra do świata i miłości w sercu. Mimo moich uprzedzeń, postanowiłam, że udam się na audiencję u Papieża Franciszka.
Był 1 maja, upał straszny, tłumy przed Watykanem ogromne i ja. Myślałam, że się zgubię, a już na pewno nie zobaczę Papieża... a jednak, udało mi się przecisnąć najbliżej jak tylko mogłam.


Muszę przyznać, że wzruszyłam się. Pojechałam tam w rozsypce emocjonalnej i chciałam, żeby coś się stało i stało się... uwierzyłam, że będzie dobrze, że jakoś się wszystko ułoży. Stałam na ogromnym placu św. Piotra wśród tłumu obcych ludzi, słuchałam słów Papieża i poczułam spokój. Nie stałam się przez to żarliwą katoliczką, ale chyba spotkanie z Papieżem było mi potrzebne. 
Jeżeli masz ochotę zobaczyć lub przeczytać relację z audiencji to wejdź na linka  Audiencja 01.05.2013 r.
Etykiety: edit post
0 Responses

Prześlij komentarz